Dzień 5. – sobota to dzień, który małe tygrysy lubią najbardziej. Tygrysy? Chyba Lwy?! Lew jako symbol Wenecji ryczałby z zachwytu płynąc – jak my – wodami Laguny Weneckiej. Pierwszy spacer przez dzielnicę Zattere z uwzględnieniem drewnianego Mostu Accademia, kościoła San Stefano, Pałacu Dożów, Mostu Westchnień uczynił z nas lwy salonowe: brylowaliśmy bowiem magicznymi zaułkami, mijając witryny sklepowe najbardziej uznanych salonów mody europejskiej. Głodni jak lwy zostaliśmy nakarmieni pizzą łagodzącą nawet najdziksze instynkty. Lwi pazur pokazała lokalna przewodniczka, która wtajemniczyła nas w historie krzywej wieży, sekrety przystani gondoli, by dalej walczyć jak lew w kolejce do zwiedzania bazyliki i Placu św. Marka. Allora (jak powiadają Włosi) wypłynęłyśmy zatem na głębokie wody Kanału Grande i kompetentnej turystyki. Zrozumieliśmy jednocześnie, iż brodzimy nadal w kwestiach kulinariów włoskich, wyczekując keczupu do frytek . Na koniec dnia grono nauczycielskie weszło w paszczę lwa, naiwnie twierdząc, że spacer brzegiem morza z najgrzeczniejszą, najukochańszą grupą swoich uczniów jest możliwy bez ich nieodpartej woli wskoczenia do wody, nawet w ubraniach!!! Pamiętajcie zatem, drodzy nauczyciele, umowa w tej kwestii z dzieciakami to spółka z lwem, czyli sytuacja, w której tylko jedna strona ma zyski.